
Do szkoły wciąż miałem pod górę,
Gościem rzadkim byłem w jej progach,
Zaliczyłem jakoś maturę,
I dwie wiosny w onucach na nogach.
Przyglądałem się ludzkim wyborom,
W różne strony wiodły mnie drogi,
Obijałem po świecie się sporo,
Ode złego chronili mnie bogi.
Odnalazłem swój spokój pod lasem,
Bieg zwolniłem, gonitwa skończona,
Zrozumiałem, że i tak przegram z czasem,
Otworzyłem dla szczęścia ramiona,
Dzisiaj walcząc z myśli nadmiarem,
Dla porządku je w wiersze zamykam,
Może kiedyś na lata me stare,
Z sentymentem je znowu przeczytam.
Nie woła mnie słońce południa,
Ani modne nadmorskie hotele,
Dobrze sad by przy domu i studnia,
Żeby z Tobą obiad w niedzielę.
I dni razem, by było nam dane,
Przeżyć tyle, by ich liczyć nie trzeba,
A gdy minie co nam zapisane,
Tej ostatniej drogi się nie bać.