Opowieść o złym zbójcerzu z zamku w Płoninie
i o jego cudownym nawróceniu
Silny był jak jakieś zwierzę.
Łeb miał rudy w blizny strojny,
Brodę długą. Był rycerzem,
Raczej mało bogobojnym.
Gdy się śmiał, to rżał jak koń.
Pięścią stół łamał dębowy.
A gdy miecz swój chwycił w dłoń,
Szał ogarniał go bojowy.
Mówiąc w skrócie – rycerz zbój.
Prawa wszystkie miał w pogardzie.
Bandę miał i zamek swój.
Niezły był z rycerza twardziel.
Kłopot był z nim dla miastowych,
Zbrodzień z niego bez sumienia.
Drżały wszystkie białogłowy,
Na sam dźwięk jego imienia.
Ni perswazją, ani lżeniem,
Ani zamku oblężeniem,
Nikt zbójowi rady nie dał
Bieda, mówią ludzie, bieda.
Ani z wioski, ani z miasta,
Nikt nie umiał wyrwać chwasta.
Nie chciał z nikim się układać
Zbój ten straszny, szkoda gadać.
Na dodatek pijanica,
Galonami wlewał wino,
Aż rdzewiała mu przyłbica,
Wypić mógł i z tego słynął.
Gdy we znaki się ludności
Dał już tak, że przebrał miarę,
Ludność w wielkiej bezradności,
Boga prosi – ześlij karę.
Ześlij prosim Ciebie szczerze,
Na plugawcę, Raubrittera,
Niech go diabeł stąd zabierze,
Niech się w piekle poniewiera.
Mówi Pan Bóg, niech wam będzie,
Zaraz poślę doń szatana,
To ze strachu aż przysiędze,
I upadnie na kolana.
Nocą szturcha coś rycerza,
On swym zmysłom nie dowierza,
Kto na wieży mówiąc szczerze
Zadry szukać chce z rycerzem.
Stoi przed nim postać czarna,
Rogi ma i ogon krowi,
Z pyska postać dość koszmarna,
Patrzy w oczy rycerzowi.
Leży rycerz jak na marach,
Już rozpoznał z kim ma sprawę,
Serce uspokoić stara,
Patrząc w oczy te kaprawe.
Diabeł rzecze mu w te słowa,
Słuchaj draniu, przyszedł koniec,
W piekle będziesz pokutował,
Jam otchłani strasznych goniec.
Mówi rycerz, trudna rada,
Nagrzeszyłem ja okrutnie,
Mówisz, że do piekieł spadam?
Życie w łożu kończąc smutnie?
Żyłem wierząc – piekła nie ma,
Że to są dla dzieci baje,
A mi diabeł mówi siema,
Rycerz w myślach tak się łaje.
Gdybym wiedział, gdybym wierzył,
Wsi nie paliłbym nie burzył,
Dobro zamiast śmierci szerzył,
To na niebo bym zasłużył.
Piekło, piekło ciebie czeka,
Za twe czyny smoły rzeka
Cię pochłonie, w smole spłoniesz,
Będziesz błagać by męk koniec.
Przyjmę, przyjmę za me zbrodnie,
Piekieł płonące pochodnie,
Opowiadaj więc szatanie,
Co tam jeszcze mi się stanie.
Będziesz cierpiał, głód, pragnienie,
Aż win twoich odkupienie,
Poprzez wieki męk nastąpi,
Że tak będzie w to nie wątpij.
I na koniec najstraszniejsza
I największa będzie kara,
Na twych oczach najpiękniejsza
Pękać będzie z winem czara.
A tak będzie ciebie suszyć,
Jakbyś miał giganta kaca,
I nie będziesz mógł się ruszyć,
Byś choć język mógł umaczać.
Tutaj zbudził się zbój rycerz,
Zerwał się na równe nogi,
Diabeł zniknął, skąd był przyszedł,
Ledwo żywy był ze trwogi.
Co mi smoła, co mi rany,
z bólem jestem obeznany.
Ale kaca nie przeżyję,
jeśli wina nie wypiję.
Rzucił zbroję w kąt i miecz,
Wdział na siebie włosienicę,
Pejczem plecy jął swe siec,
Zgolił brodę, zdjął przyłbicę.
Na kolanach w drogę ruszył,
Posypywał łeb popiołem.
Nie przeżyję takiej suszy,
Odpuść Boże grzechy moje.
Tak przestraszył się zbój rycerz
Wizji piekielnego kaca,
Że cnotliwym swoim życiem
Swych kompanów ponawracał.
Jaki morał stąd kolego,
Spójrz co mi do głowy przyszło
Nie ma przecie tego złego
Co na dobre by nie wyszło.
Gdyby swej nie przeszedł drogi,
Nie był zbójem, okrutnikiem,
Nie stałby się on ubogim,
Bogobojnym pustelnikiem.
Ma do raju szybszą ścieżkę
Łotr prawdziwie nawrócony,
Niż paniczyk z grubym mieszkiem,
Ale z sercem wyziębionym.