
Bóg co nad czasem ma władanie,
Naszą się miarą nie przejmuje,
Śni sobie wszechświat, a gdy wstanie,
Wszyściutko tu się wyzeruje.
Bo to co widzisz, o co walczysz,
Czemu poświęcasz swą świadomość,
Z tarczą, na tarczy, czy bez tarczy,
Rzec można: rzeczy to znikomość.
Ale z naszego stanowiska,
Z tej naszej loży teatralnej,
Gdy oglądamy świat nasz z bliska,
Wszystko jest strasznie niebanalne.
Wciskają nas w depresję tony
Spraw przeszłych, przyszłych i niebyłych.
Zamiast radości, smród znajomy
Zdrady, podstępu, słów niemiłych.
A myśmy kością skamieniałą,
A myśmy we wszechświecie pyłem.
Kurzem co zamieszkuje małą
W kosmosie zagubioną bryłę.
Gdy muszlę biorę w swoje dłonie,
Co sto milionów lat ma może,
To widzę w niej ludzkości koniec,
I śmiech Twój głośny słyszę Boże.